To był rok 1998. Marek Poryzała zaczynał właśnie studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Częstochowie. Miał już jednak za sobą formację w Zgromadzeniu Misjonarzy Ducha Świętego w Bydgoszczy, a także praktyki we Francji wśród… prostytutek. – To było rok wcześniej w Bordeaux i Paryżu. Chodziliśmy do nich bez habitów, bez symboli religijnych po to, by wmieszać się w tłum i rozmawiać – wspomina.
Siedemdziesiąt imion
Do polskich „tirówek” też jeździ incognito. Choć „polskich” to nadużycie. – To są dziewczyny głównie z Bułgarii, Rumunii, Ukrainy. Są też Polki. Najmłodsza ma 18 lat. Najstarsza 39. Teraz jadę do Szczecina, więc też się z nimi spotkam – mówi. Z Centrum Duchowości „Święta Puszcza” w Olsztynie pod Częstochową, gdzie ma mikroskopijnych rozmiarów pokoik, robi kursy do parafii, w których opowiada o prostytucji, o zagrożeniach z niej płynących i o skali tego zjawiska, ale i o szacunku dla trudniących się nierządem dziewczyn. Jeździ też do osób, dla których jest kierownikiem duchowym. To są ludzie z problemami: samobójcy, homoseksualiści, narkomani, ale i… klienci prostytutek. Po drodze zawsze rezerwuje sobie trzy, cztery godziny. – Tyle czasu trzeba, by z każdą z dziewczyn pogadać przynajmniej kwadrans, czasem 20 minut – tłumaczy. Znakiem rozpoznawczym dla nich nie jest koloratka, a czerwony citroen z rzucającym się w oczy białym napisem www.grzechy.com – reklamą strony, którą stworzył z myślą o młodych ludziach, uwikłanych w uzależnienia od seksu, hazardu czy narkotyków. – One po tym mnie rozpoznają. Ale napis działa też jak demotywator, szczególnie dla klientów, którzy przecież są Polakami i wiedzą, co to jest grzech – przyznaje ks. Marek. Polakami są też alfonsi. Oni, choć przeważnie tolerują to, co robi ks. Marek, czasem bywają niebezpieczni. – Kiedyś jadąc z Gdańska do Warszawy, przez 150 km miałem „ogon” – BMW, które podjeżdżało, wyprzedzało mnie i nagle stawało, potem spychało mnie do rowu. A było szaro i padał deszcz. Modliłem się Koronką. Bałem się, jak ks. Popiełuszko – wspomina.
Dla kasy i akceptacji
Każde spotkanie jest inne. Bo inne są też dziewczyny. Dziś w samochodowej półce pod biretem ma tablicę z klipsem, w którą wpięte jest siedemdziesiąt kartek. – Na każdej z nich jest jedna z dziewczyn. Wypisuję jej imię, wiek, historię życia, krótkie streszczenie naszej ostatniej rozmowy. To pozwala mi nie pogubić się w tym wszystkim i psychologicznie ogarnąć – wyjaśnia.
Spotkanie zaczyna od znaku krzyża. Potem jest przywitanie. Prostytutka wsiada do citroena. – To, że się nie boją, że tak chętnie wsiadają, to nie moja zasługa, a robota Jezusa – mówi. Chociaż w jakimś stopniu i jego. Zaczyna bowiem od poczęstowania jabłkiem, coca-colą, kawą, herbatą. Jednej z nich, kiedy skarżyła się na odparzenia, dał swój krem po goleniu. – Posmarowała się i jej pomogło. Bardzo mi dziękowała – wspomina ks. Marek, dodając, że to są takie ludzkie, proste odruchy. – To od nich zaczyna się zaufanie. To one są później podstawą do szczerej rozmowy. Tak je „kupuję” – przekonuje.
Setki rozmów musiały dać odpowiedź na pytanie: co pcha je do tego, co robią? – Bułgarki mówią przeważnie, że bieda. Że brak możliwości finansowych, że partner opuścił, że ma trójkę dzieci pod opieką mamy, a czasem nawet teściowej. Często też tłumaczą, że nie mają rodziny, że są z domów dziecka. Polki mówią mi wprost: „Robię to, bo to łatwa i dobra kasa!” – opowiada ksiądz od „tirówek”. Pieniądz i sprawy materialne są na pierwszym planie. Problemem jest też brak akceptacji dla swojego wyglądu. Nie wszystkie są bowiem zewnętrznie atrakcyjne. – Brak akceptacji samej siebie pcha je do zachowań seksoholicznych. A w efekcie do nierządu – przyznaje krótko kapłan.
Odczłowieczenie, zabijanie w sobie Boga przychodzi im trudno. Wyrzuty sumienia zagłusza głośna, agresywna muzyka. – Zauważyłem to pięć miesięcy temu, gdy zapytałem jedną z Bułgarek: „Dlaczego tego słuchasz?”. „Bo boli mnie wewnątrz” – odpowiedziała. Kiedy powiedziałem jej, że zabija wyrzuty sumienia, głos Boga w sobie, przyznała mi rację – tłumaczy.
Trzy „nietirówki"
Głos Boga ks. Marek u nich jednak rozbudza. Ma ze sobą święte obrazki: Jezusa Miłosiernego, Matkę Boską Częstochowską, św. Faustynę Kowalską, bł. Jana Pawła II. – Część z nich sama chętnie sięga po moje oprzyrządowanie duchowe. Nawet muzułmanki – zaznacza, dodając, że prostytutki biorą też krzyżyki św. Benedykta i… białe różańce, bo one pragną niewinności, tego co miały wcześniej – stwierdza dobitnie. Mimo że – jak u 20-letniej Maszki z Ukrainy, która w cerkwi była trzy razy w życiu – u wielu z nich pobożność jest płytka i powierzchowna. Jak mówi ks. Marek, ich szacunek do dewocjonaliów daje nadzieję na przyszłość. – Obrazki, różaniec czy krzyż całują. Żadna z nich nie ma też różańca podczas stosunku, bo wie, że robi źle i że to by się Bogu nie podobało – zauważa. Tym, które nie znają dobrze polskiego, ksiądz oferuje naukę języka… przez modlitwę. – Wspólnie odmawiamy strzępki „Ojcze nasz” czy „Zdrowaś Maryjo”. Mam też „sakramenty w pigułce”, które im daję – wyjaśnia.
Sakramenty w pigułce to książka autorstwa ks. Marka. A co z prawdziwymi sakramentami „tirówek”? Czy którąś z nich ksiądz wyspowiadał? – Tak, 39-letnią Bułgarkę. I rozgrzeszyłem. Wiedziałem, że nie ma klientów i wyjedzie. I wyjechała. To było w sierpniu ubiegłego roku. Jak potem wracałem, gęba mi się śmiała: „Panie Jezu, co Ty za numery mi robisz?”. To dało mi olbrzymiego kopa, przekonanie, że to, co robię, ma sens – uśmiecha się. Ks. Marek zdaje sobie sprawę, że wszystkich nie uratuje. – Niejedna popełni samobójstwo albo zginie z ręki alfonsa. Dlatego chcę uratować dla Jezusa choć 7 proc. z nich – deklaruje. Z trasy zawrócił już trzy „tirówki”. – Oprócz tej, którą wyspowiadałem, jeszcze jedną Bułgarkę i Polkę. Na trasie w pobliżu Włocławka. 20-letnia Bułgarka podczas ostatniej z trzech moich wizyt powiedziała mi, że ma bałagan w głowie i nie chce już tego robić. Potem od dziewczyn dowiedziałem się, że już jej tam nie ma. Podobnie jak Polki. Co robią? – nie wiem, ale już tam nie stoją i to mi wystarcza – w głosie słychać ulgę.
***
To, co robi, to tylko punkt wyjścia do nawrócenia tych dziewczyn. Dalszym etapem ma być ośrodek-pustelnia im. Jana Pawła II. – Zresztą nie tylko dla nich, ale też i dla uzależnionych od seksu czy narkotyków – rzuca, zapalając czerwonego LM-a linka, dowód na 30-letnie uzależnienie od tytoniu. Po to, by zebrać fundusze na ośrodek, głosi kazania w parafiach, zbiera pieniądze do puszek, sprzedaje swoje książki. – Przez rok udało mi się uzbierać 60 tys. zł, by kupić grunt i rozpocząć budowę. Potrzebuję jeszcze 240 tys. – przyznaje. Choć ośrodka jeszcze nie ma, ks. Marek ma już jego detale w głowie: „To będzie 3-hektarowe gospodarstwo. Będą tam zwierzęta; konie. W diecezji bielsko-żywieckiej, a może w Bieszczadach. W myśl zasady ora et labora jego mieszkańcy będą prostować swoją psychikę, swoje seksoholiczne przyzwyczajenia zamieniać na coś pozytywnego. Będą się uczyć zaufania, życia, akceptacji siebie. Siedem dziewczyn i siedmiu chłopaków. 14 pokoi takich jak mój, 2 na 3 metry, by wszerz zmieściło się łóżko”. By zapełnić połowę z nich, ks. Marek musi uratować jeszcze cztery „tirówki”…
***
Zajrzyj na www.grzechy.com i wspomóż budowę ośrodka-pustelni im. bł. Jana Pawła II, wpłacając pieniądze na 14 8980 0009 3007 0086 9489 0001
***
Inny wymiar PoMOCy
Działanie ks. Marka Poryzały, który próbuje wyciągnąć z tras kobiety sprzedające swe ciało, to punkt wyjścia. Kolejnym elementem w dramatycznej układanki jest konieczność pomocy tym, które chcą wrócić do normalności. Tej trudnej drogi dziewczyny z problemami uczą się krok po kroku w ośrodkach sióstr pasterek (traktuje o tym tekst M. Białkowskiej). Ofiary przemocy, handlu ludźmi czy wreszcie przymuszane do prostytucji nadzieję na normalność znajdują w Stowarzyszeniu dla Kobiet i Dzieci im. Marii Niepokalanej „PoMOC”. Istniejące już od dekady stowarzyszenie działa kompleksowo na kilku frontach. Jak dowiadujemy się z jego oficjalnej strony www.po-moc.pl, kobiety i dzieci wykorzystywane seksualnie, doświadczające przemocy czy zmuszane do prostytucji mogą skorzystać z informacji czy porady, wysyłając mail do psychologa, terapeuty lub prawnika. Temu służy e-POMOC. Olbrzymią pracę wykonują jednak przede wszystkim tzw. streetworkerzy, którzy na ulicach Katowic (tam działa stowarzyszenie) w bezpośrednich rozmowach wspierają, motywują, ale i informują zagrożone i uwikłane w przemoc czy seks kobiety. – Streetworker to osoba, która wpierw musi po prostu być… długo być – podkreśla na stronie PoMOCy s. Anna Bałchan, prezes i założyciel stowarzyszenia, wcześniej pracująca też na europejskich ulicach z prostytutkami, bezdomnymi matkami i uzależnionymi. Przyjazną rozmowę, prawną poradę, pomoc psychologa czy terapeuty, ale i zawodowe doradztwo oferują wolontariusze i pracownicy stowarzyszenia za pośrednictwem Punktu Konsultacyjnego. Schronienie i bezpieczeństwo 24 godziny na dobę kobietom-ofiarom przemocy zapewnia za to ośrodek rehabilitacyjno-wychowawczy stowarzyszenia. Ostatnim krokiem ku samodzielności na nowych, czystych zasadach są mieszkania readaptacyjne.
Źródło: www.po-moc.pl