Parafia Św. Andrzeja Boboli w Gąsiorach

DIECEZJA
SIEDLECKA

   
A A A
A A A A

21 grudnia 2024 r. Imieniny obchodzą: Jan, Honorata, Tomasz

  Parafia Św. Andrzeja Boboli w Gąsiorach    
LITURGIA SŁOWA



Czytania:
(PnP 2, 8-14); (Ps 33 (32), 2-3. 11-12. 20-21); Aklamacja
Ewangelia:


Czytania na dzień dzisiejszy - www.mateusz.pl

Serwis informacyjny KRP

Gmina Kłoczew: Transport publiczny zapewniony do 2030 roku

Ryki: Włamywacze Zatrzymani

Zabierz do domu Betlejemskie Światło Pokoju

Spotkanie opłatkowe Caritas Diecezji Siedleckiej

Zmarł ks. Prałat Stanisław Grabowiecki

Wypadki w okolicach Sokoława Podlaskiego. Jest bardzo ślisko!

Zaginęła 73-letnia łukowianka

Powiat siemiatycki: sesja która zaczęła się od opłatka

Felieton Grzegorza Welika – 20 grudnia /POSŁUCHAJ/

Uczniowie z Serpelic odwiedzili Katolickie Radio Podlasie

W Nowy Rok z Błogosławieństwem Bożym: Sylwester w Siedlanowie

Serwis informacyjny eKAI
Bł±d przy odczytywaniu wiadomo¶ci z EKAI.
Słuchaj na żywo KRP


        

 




MENU
Aktualności
Ogłoszenia duszpasterskie
Intencje mszalne
Ministranci
Informacje o parafii
Historia parafii
Proboszcz
Kontakt
Konto parafialne
 
Cmentarz
Regulamin cmenarza
 
AUDIO
2010 - rekolekcje adwentowe
2010 - uroczystości 1 i 2 listopada
2010 - 40-godzinne nabożeństwo
 
LINKI
Diecezja Siedlecka
Fronda
Katolickie Radio Podlasie
Podlaskie Echo Katolickie
EKAI
Episkopat
Duszpasterwstwo Akademickie
Kongers Federacji Pueri Cantores
E-rozmowy o Dobrej Nowinie
Wiara
Katolik
Deon
Modlitwa w drodze
CCM
Misyjne Drogi
 
wiadomości
 
 
 
Aktualności
 
 

 

Wybierz kategorie:

LABORATORIUM POKUS (2012-02-29 16:02:40)

Jakiś czas temu otrzymałem wiadomość, która wprawiła mnie w entuzjastyczny nastrój. Poproszono mnie, abym przygotował reportaż na temat pewnego laboratorium: wyjątkowego laboratorium, nienależącego do żadnej firmy farmaceutycznej, ale… na temat laboratorium pokus. Jaka dziwna nazwa! W redakcji, z której zamówiono u mnie tekst, nikt nie był w stanie udzielić mi więcej szczegółów, zależało im tylko, abym napisał ciekawy artykuł.
Pokusy? Muszę wyznać, że ten temat zawsze wydawał mi się zabawny. Adam i Ewa, wąż, no i jabłko, któremu nie można się oprzeć! A potem wszystkie te koncepcje grzechu, zakazanych rzeczy, które dlatego właśnie, że są zakazane, stają się jeszcze bardziej apetyczne. Ucieszyłem się, ale jednocześnie poczułem lekki niepokój. Jakie pokusy znajdę w tym laboratorium? Czy jestem zdolny odwiedzić takie miejsce i utrzymać postawę… powiedzmy… zawodową?
Ale praca to praca, więc skierowałem się w stronę przedmieść pod wskazany adres. Przez bramę wszedłem do rozległego ogrodu, na którego skraju zobaczyłem kompleks parterowych budynków. „Laboratorium Pokus” — obwieszczał oświetlony napis. Poproszono mnie, abym usiadł i poczekał, aż przyjdzie doktor Maria da Luz.


— Witam w laboratorium. Przepraszam, że musiał pan tyle czekać.
Odwróciłem się. Kobieta, która wyciągnęła do mnie rękę, wydawała się sympatyczna i ciepła, miała związane włosy i apaszkę wokół szyi, co nadawało jej wygląd swobodny, a równocześnie profesjonalny.
— Jestem Maria da Luz, od spraw public relations laboratorium.
Po zamienieniu kilku grzecznościowych zdań, doktor Maria da Luz wyjaśniła mi, że rzadko pozwala na zwiedzanie laboratorium. Nabrałem więc przekonania, że zostałem uprzywilejowany.
— Rozumiemy, że to w interesie czasopisma, aby poznać nasze laboratorium, i postanowiliśmy zrobić wyjątek. Jeśli tego nie robimy codziennie, nie oznacza to, że chowamy tu jakąś tajemnicę. Wszystko tu jest proste i jasne, zresztą sam się pan przekona. Zwykle nie przyjmujemy wizyt, aby nie tracić czasu, a cała nasza energia skupia się na oferowaniu klientowi jak najlepszego produktu. Tylko to nas interesuje. Jeśli pan chce, możemy chwilę tutaj porozmawiać i potem przejść się po samym laboratorium.
Dla każdego klienta inna pokusa
— Dobrze — powiedziałem, otwierając notatnik — zacznijmy więc od klientów. Kim są wasi klienci?
— To ludzie wszelkiego pokroju: gospodynie domowe, handlowcy, dziennikarze, politycy, artyści, a nawet duchowni… Nasza misja jest bardzo trudna, ponieważ powinna jakością odpowiadać klientom bardzo różniącym się od siebie. Należy pamiętać, że pokusa dobra dla gospodyni domowej niekoniecznie będzie satysfakcjonująca dla adwokata. Jakieś kilka tygodni temu zdarzyła się nam taka pomyłka: mieliśmy gotową pokusę, wyprodukowaną z myślą o pewnym adwokacie, ale przez pomyłkę działu handlowego trafiła ona na wieś do gospodyni, wywodzącej się z bardzo tradycjonalnego środowiska. Pokusa była bardzo dobra, ale dla tego młodego adwokata. Była to pokusa zawodowego sukcesu, oparta na małym, nieszkodliwym kłamstwie odnoszącym się do kolegi z biura. Nie poskutkowało to niestety w przypadku gospodyni i zaraz otrzymaliśmy od niej list, w którym wyprowadzona z równowagi objaśnia, że jej rodzice od małego powtarzali, że brzydko jest kłamać, a co tyczy się sukcesu zawodowego, to w najmniejszym stopniu ją to nie trapiło, ponieważ wiedziała, że jest najlepszą gospodynią w wiosce. Dla tej klientki przygotowaliśmy natomiast inną pokusę, polegającą na wywołaniu zazdrości u sąsiadki o ciasto czekoladowe, co miało spowodować zerwanie relacji między kobietami, a w rezultacie rozpad grupy parafialnej, do której obie należały. Dział handlowy, przez nieostrożność, zniszczył wszystko. Jak pan widzi, nasza praca jest bardzo trudna, ponieważ musimy brać pod uwagę indywidualne potrzeby. Dla każdego klienta inny produkt.
Mówiąc to, wskazała na obraz wiszący na ścianie:
— Aby ułatwić pracę naszym stażystom, zawiesiliśmy na ścianach w poszczególnych salach zasady opracowywania pokus. W tej widnieje „Zasada 1: DLA KAŻDEGO KLIENTA INNA POKUSA”.
Tajemnice
— Proszę mi wybaczyć — przerwałem jej — ale co chce pani powiedzieć, mówiąc o produktach? Co dokładnie produkuje się w tym laboratorium? Wydaje się, że moi czytelnicy będą bardzo ciekawi…
— To bardzo dobre pytanie. A tak przy okazji, z czystej ciekawości, co myślą, według pana, czytelnicy na ten temat?
— Nie wiem — odpowiedziałem zmieszany. — Sądzę, że pomyśleliby o produktach, które popychają ludzi do pokus: różnego typu narkotyki, zmysłowe ubrania, erotyka, broń, no nie wiem…
Maria da Luz wybuchła szczerym, ale lekko nerwowym śmiechem.
— Co za koszmar! Jakie złe wyobrażenie mają o nas ludzie. Jesteśmy szanującą się firmą, z żadną z wymienionych przez pana rzeczy nie mamy nic wspólnego. Mielibyśmy produkować tutaj broń!? I seks!?… Dlaczego od razu myśli się o seksie, kiedy mówi się o pokusach? Są inne pokusy bardziej interesujące i skuteczne!
— A więc co produkujecie?
— Coś dużo bardziej prostego i nieszkodliwego… My wytwarzamy tajemnice.
— Tajemnice?
— Tak, nigdy panu nikt nie powiedział na ucho sekretu, czegoś, o czym potem zaczyna się rozmyślać i powtarza się innym ludziom albo zachowuje się w tajemnicy tylko dla siebie, zaczynając działać zgodnie z tym sekretem? Właśnie to wytwarzamy: tajemnice.
— Bardzo przepraszam, ale niczego nie rozumiem. Czy mogłaby mi pani dać jakiś przykład?
— Oczywiście. Zacznijmy od klasycznego przykładu, od jabłka.
Mówiąc to, wyjęła z szafki jabłko i położyła je na stole.
— Zawsze podziwiałem ten wasz produkt — skomentowałem — jest genialny w swojej prostocie!
— Cierpliwości. To jabłko nie jest naszym produktem, to zwykłe jabłko, kupione w jednym z supermarketów w mieście. Produkt pokażę panu teraz.
Nachyliła się nade mną i szeptem powiedziała pewien sekret, po którym ciężko było nie chwycić jabłka, aby je nie zjeść. To zwykłe jabłko stało się dla mnie wyjątkowe i w pewnym sensie fascynujące. Wybaczcie, że nie opowiem wam, co mi powiedziała, ale było to coś tak osobistego, że musiałbym wam wyjawić całe moje prywatne życie.
— Do licha! Nie wiedziałem, że mnie pani tak dobrze zna -wykrzyknąłem zakłopotany. — Ale, wracając do jabłka, w przypadku Ewy było to wyjątkowe jabłko, jabłko, które kusiło…
— Przypadek Ewy był taki sam jak pański: to, co ją skusiło, to był wąż, który jej powiedział: „Jeśli zjesz to jabłko, będziesz jak Bóg: panią dobra i zła”. To właśnie ten sekret uczynił ze zwykłego jabłka owoc pokusy. Rozumie pan? Tak właśnie działa pokusa.
— Sądzę, że musi mi pani lepiej to wyjaśnić…
— To bardzo proste, rzeczy same w sobie nie są ani dobre, ani nie są złe, są tym, czym są: owocem, ubraniem lub czymkolwiek innym. Proszę zobaczyć na przykład nóż. Nóż jest zły czy dobry? Zależy, może być użyty, aby kogoś zamordować, na przykład przeciwnika politycznego, albo do ukrojenia kromki chleba i ofiarowania jej głodnemu żebrakowi. Wszystkie rzeczy są ambiwalentne, ani dobre, ani złe. To, co wpływa na te różnice, to sposób, w jaki je używamy i jakie mamy przy tym intencje. I tu w grę wchodzą tajemnice. To, co my tutaj wytwarzamy, to tajemnice dotyczące wszystkiego: jabłka, broni, ciasta czekoladowego sąsiadki, sukcesu zawodowego, władzy, jaka wiąże się z pieniędzmi, bo mogą one dać szczęście, poprawić wygląd osobisty itp. Wyjawiamy tajemnice, które sprawiają, że rzeczy stają się fascynujące.
— Ale w takim razie czy istnieją sekrety, które nie są pokusami? Pewnego dnia, dwadzieścia lat temu, pewna osoba powierzyła mi tajemnicę, że się jej podobam i tak zaczęła się pewna piękna historia, która trwa do dzisiaj… Proszę mi nie mówić, że wszystko, co fascynujące, jest pokusą!
— Oczywiście, że nie! Jak na złość dla nas, życie pełne jest fascynacji, które prowadzą ludzi do dobra. Pokusami są jedynie te fascynacje, które spychają człowieka ze ścieżki dobra. Albo inaczej, istnieją fascynacje i fascynacje… Sekrety, które nie służą do tego, aby oddalić człowieka od dobra, nawet jeśli się pojawią pod postacią ogromnej fascynacji, nie są żadnymi pokusami. Mogą być fascynujące, ale są dla nas niczym innym, jak tylko ogromną stratą czasu i dlatego tutaj się nimi nie zajmujemy. Tajemnice, które wymyślamy i oferujemy naszym klientom, są testowane w naszym laboratorium i mają gwarancję pokusy.
Mówiąc to, wskazała palcem na drugą regułę pokusy:
— Widzi pan? „Zasada 2: KAŻDA DOBRA POKUSA MUSI MIEĆ DWIE CECHY: PIERWSZA TO FASCYNOWAĆ, DRUGA TO SPROWADZAĆ Z OBRANEJ WCZEŚNIEJ DROGI”.
Popatrzyłem na ten kolejny obraz i zobaczyłem obok niego oprawioną fotografię, taką samą, jaka zrobiła na mnie wrażenie już w wejściowym hallu. Mężczyzna w średnim wieku, z krawatem na szyi, uśmiechnięty, ze szklanką whisky w ręce.
Zdjęcie mogło być zrobione w jakimkolwiek z barów. Maria da Luz spostrzegła, że wpatruję się uważnie w fotografię i zaraz odwróciła moją uwagę:
— Kolejny ważny dział naszego laboratorium to dział dystrybucji.
Dział obsługi klienta
— Zastanawiam się — powiedziałem, starając się ukryć ciekawość — jak to robicie, że wasze produkty docierają do klientów. Jakie macie kanały dystrybucji?
— To najprostsza część naszej pracy. Tajemnice rozchodzą się z łatwością, a dziś, w dobie globalizacji, dobra pokusa dociera w kilka godzin na drugi koniec planety. Są też tacy, którzy przychodzą tutaj, do laboratorium. Mamy dział obsługi klienta, gabinet porad, do którego wejść można bramą z tyłu, od ulicy, obsługiwany przez kompetentnych doradców. Oprócz tego używamy wszystkich środków, jakie tylko można sobie wyobrazić, od najbardziej tradycyjnych, po te bardzo wyszukane: rozmowy w cztery oczy, między znajomymi, środki komunikacji społecznej, Internet. Wykorzystujemy również miejsca, w których gromadzi się dużo osób, jak place targowe czy zakłady fryzjerskie. Wiele jest ludzi o dobrym sercu chętnych zawsze do współpracy z nami. Ach, to prawda! Szczególnie fryzjerzy!
— Wspomniała pani o dziale obsługi klienta, czy mógłbym dowiedzieć się, jak działa ta część firmy?
— Może najpierw przejdziemy się po laboratorium? Jeśli pan chce, możemy udać się także do prywatnego gabinetu porad, gdzie właśnie w tej chwili jeden z naszych asystentów prezentuje produkt klientowi.
Zaprowadziła mnie wtedy do małej salki, gdzie za szybą zobaczyłem dziewczynę, mniej więcej szesnastoletnią, której rad udzielał mężczyzna o szpakowatych włosach, z twarzy wyglądający na profesjonalistę w swym zawodzie.
— Możemy być spokojni — uspokoiła mnie Maria da Luz — my sami nie jesteśmy widoczni. Doktor Verissimo doradza dziewczynie użycie produktów z tzw. Linii Rodzinnej.
— Nie wiem, co robić, panie doktorze — mówiła dziewczyna, wlepiając wzrok w podłogę. — Wczoraj w domu była awantura i brat zagroził, że wyprowadzi się z domu. Nie wiedziałam, komu przyznać rację. Rodzice zawsze żyli ze sobą dobrze i myślę, że nie wiemy, jak się zachować teraz, kiedy borykają się z pierwszym w ich życiu kryzysem małżeńskim.
— Spokojnie, Edyto — odpowiedział doradca, trzymając przyjaźnie dziewczynę za rękę. — Mogę sobie wyobrazić, że cała ta sytuacja jest dla ciebie bardzo trudna. Ale musisz być silna i stawić czoło rzeczywistości: małżeństwo twoich rodziców rozpadło się. Musisz zrozumieć, że nie jesteś już dzieckiem. Kiedy byłaś małą dziewczynką, bawiłaś się lalkami i wyobrażałaś sobie, że związek twoich rodziców będzie trwał wiecznie, ale życie takie nie jest. Najlepiej będzie, jak pomożesz rodzicom rozstać się: im wcześniej, tym lepiej, nie będą więcej cierpieć. Takie sytuacje mogą być bardzo bolesne, kiedy przeciągają się w nieskończoność… Kochasz swoich rodziców, prawda?
— Ale doktorze — przerwała mu dziewczyna — wydaje mi się, że jest jeszcze nadzieja, to przecież była tylko awantura…
— Nie rozumiesz, że w tym momencie może chodzić o jakąś trzecią osobę? A może chodzi nawet o cztery osoby? Otwórz oczy, Edyto, i bądź silna. Bądź dorosła.
— Ciężko mi wyobrazić sobie koniec związku moich rodziców…
— Musisz stawić temu czoło, koleżanko. Nie chcesz, żeby byli szczęśliwi? Pomyśl, że każde z nich będzie mogło odbudować swoje życie z inną osobą, która da jej szczęście… W tej chwili, być może jedyną rzeczą, która ich łączy, jesteście wy. Czy nie byłoby lepiej, gdybyś porozmawiała z mamą i powiedziała jej, żeby się nie martwiła o ciebie, bo jesteś już dorosła, i że nie masz nic przeciwko temu, aby zaczęła od nowa swoje życie? Zrób to dla twojej mamy. Nie kochasz jej? Chciałabyś, aby cierpiała przez ciebie?
— Dziękuję doktorze, tak dobrze mieć kogoś, przed kim można się wyżalić!
— Możesz na mnie liczyć, kiedy tylko tego będziesz potrzebować, Edyto! Będę zawsze gotowy ci pomóc…
Nie mogłem w to uwierzyć! Ta porada mogła zniszczyć małżeństwo, które prawdopodobnie przechodziło przez trudniejszy okres w życiu. Są związki, które faktycznie nie wytrzymują ze sobą, ale to małżeństwo — jak się wydawało — cierpiało wyłącznie z powodu przejściowych nieporozumień.
— To niesprawiedliwe — oburzyłem się — on wykorzystał zaufanie dziewczyny!
— Proszę nie przesadzać — odparła doktor Maria da Luz — to była dopiero pierwsza rozmowa… Dziewczyna jest wolna i może zrobić to, co jej się będzie podobało. A tak na marginesie muszę dodać, że jeden z naszych największych problemów to fakt, że nasi klienci, w gruncie rzeczy, są wolni i wiele razy tracimy nasz czas, udzielając im porad, z których oni później nie korzystają i robią wszystko na odwrót! Ale to już nie nasze zmartwienie, my jedynie staramy się wypełnić naszą misję najlepiej, jak to możliwe. Idziemy dalej zwiedzać?
Poprowadziła mnie przez korytarze o wielkich oszklonych oknach z widokiem na ogród. Tak doszliśmy do sali, w której kilkanaście osób w skupieniu pracowało przy komputerach.
Dział marketingu
— Pragnęłabym zwrócić pańską uwagę na ogrom pracy, jaki wykonujemy w naszym dziale marketingu. Wyprodukowanie dobrej pokusy, w przeciwieństwie do tego, co się czasem myśli, to rzecz wcale niełatwa. Ludzie wystrzegają się często rzeczy złych i musimy wymyślać pokusy z rzeczami dobrymi. W dzisiejszym świecie nikogo nie kusi zła rzecz. Co więcej, prawdą jest, że na nasze nieszczęście, ludzie rodzą się ukierunkowani w stronę dobra i w gruncie rzeczy tylko tego szukają.
Mówiąc to, wskazała na obraz, na którym widniał napis: „Zasada 3: KAŻDA POKUSA POZORNIE MA BYĆ DOBRA I POZYTYWNA”.
— Dobrze, ale teraz nie będzie mnie pani chyba przekonywać, że pokusa jest rzeczą dobrą! — wykrzyknąłem.
— To właśnie w tym kryje się cała sztuka. Pokusa musi wyglądać na dobrą. Jeśli taka nie będzie, nikt za nią nie pójdzie. Może wydawać się mało wiarygodne, ale zło dzisiaj nie kusi nikogo. Wyobraźmy sobie, że doktor Verissimo powiedziałby dziewczynie: „Musisz zrobić wszystko, aby twoi rodzice jak najszybciej byli nieszczęśliwi…”. Dziewczyna wyszłaby z gabinetu oburzona i nigdy więcej by nie wróciła. Doktor Verissimo robi dokładnie na odwrót; mówi jedynie o rzeczach dobrych. Mówił jej, żeby była silna, pytał, czy chce szczęścia rodziców, powtarzał jej z entuzjazmem, że jest już dorosła i musi zrobić wszystko, aby oni nie cierpieli. Wszystko to są rzeczy dobre i pozytywne, ale przygotowane tak, by dziewczyna — wychodząc stąd — była zdecydowana promować rozwód rodziców. To tu tkwi sedno sztuki naszej pracy! Mamy wiele różnych linii produktów, dostosowanych specjalnie do różnych branży na rynku. Wszystkie produkty, przed samym opuszczeniem laboratorium, muszą przejść przez dział marketingu, który jest najważniejszym działem naszej firmy. Wszystko musi mieć pozornie dobry wygląd, bo inaczej się nie sprzeda! Jakiś czas temu mieliśmy praktykanta, któremu powierzona została misja namówienia uczciwego człowieka na skok na bank z bronią w ręku. Tylko że nasz stażysta, proszę sobie wyobrazić, postanowił od razu przejść do sedna sprawy i opowiedział temu człowiekowi o szkodach, jakie przyniesie napad kobietom, które zdeponowały w tym banku całe swoje oszczędności! Beznadziejnie, nic mu się nie udało! A na dodatek matka tego człowieka była wdową i żyła z emerytury męża i skromnych oszczędności, które trzymała w banku… Powinien był mówić nie o złych skutkach, ale o rzeczach dobrych i pozytywnych, takich jak lepsze warunki życia, jakie mógłby dzięki temu dać swoim dzieciom, oczywiście za pomocą pieniędzy skradzionych z banku, dać przykład Robin Hooda, który był człowiekiem dobrym i odbierał bogatym, aby dać biednym itp. Należało przekazać właśnie takie „tajemnice”.
— Tak — przytaknąłem — okłamywać szesnastoletnią dziewczynę czy nieprzygotowanego na odparcie pokusy człowieka może być rzeczą łatwą. Ale proszę się nie starać mnie przekonać, że te techniki odniosą skutek na osobie doświadczonej i z silnymi zasadami moralnymi.
— To prawda, że ludzie tego typu są przypadkami trudnymi i tu zwykły praktykant nie wystarczy, potrzeba osób o większym doświadczeniu. Proszę nie zapominać, że nawet z największymi świętymi osiągnęliśmy wprawdzie małe, ale znaczące rezultaty. Jeszcze nie tak dawno temu mieliśmy przypadek mężczyzny-kobieciarza, lubiącego alkohol, a w dodatku bardzo agresywnego, który padł ofiarą wielkiej niełaski: nawrócił się. Tak, pewnego dnia przekroczył progi kościoła, a my nie zdążyliśmy na czas. Kiedy zorientowaliśmy się, co się stało, mężczyzna już klęczał i modlił się. Nieprzyjaciel wykorzystał okazję, tam właśnie człowiek ten wyspowiadał się i postanowił zacząć nowe życie. Próbowaliśmy wszystkiego, od tajemnic pokus zmysłowych, a nawet sięgnęliśmy po produkty z linii nihilistycznej, przekonując go, że nie wytrwa długo w swoim nowym życiu i że lepiej będzie zrezygnować od razu… Ale on, przez siłę pochodzącą nie wiadomo skąd, codziennie robił postępy, aż do tego stopnia, że w ciągu tygodnia zaczął chodzić na mszę. Wydawało się, że jest stracony, i to przez zupełny przypadek. Wtedy zaczęliśmy stosować produkty z linii „Więcej i Więcej”. Są to bardzo dobre produkty, przeznaczone dla osób bardzo wymagających w stosunku do siebie samych. Postanowiliśmy przekonać go: „Robisz dobrze, ale to nie wystarcza. Módl się więcej, bo tyle to za mało; pokutuj więcej, bo to nie wystarcza; wyspowiadaj się jeszcze raz, spowiedź, którą odbyłeś, to za mało! Więcej!”. To był strzał w dziesiątkę. Człowiek ten wkrótce zmienił się: została z niego tylko skóra i kości, a po dwóch miesiącach był na skraju samobójstwa!
— Popełnił samobójstwo? — zapytałem wstrząśnięty.
— Niestety, ten przypadek raz jeszcze wymknął się nam z rąk. Wrócił do Nieprzyjaciela i zrozumiał, że to wszystko była pokusa. Od tego momentu nie udało nam się osiągnąć już ani jednego sukcesu. Za dużo się dowiedział! Jeszcze próbowaliśmy kurację produktami z „Linii F”, ale te nie poskutkowały.
— Co to za produkty?
— „Linia F” to seria produktów z działu dla osób religijnych. Dziś produkty te dobrze się sprzedają. „F” to od pojęcia „fundamentalizm”. Wie pan, jak jest, ludzie żyją w niepewności. W niektórych przypadkach, przy zastosowaniu tej linii, udało nam się już osiągnąć taki efekt, żeby osoba, która udawała się do świątyni na modlitwę, wychodziła z niej z pragnieniem zabijania w imię Boga!
— Ale to w świecie arabskim, prawda?
— To prawda, ale nie tylko: już odnieśliśmy małe sukcesy także tutaj, w Europie.
Wtedy dostrzegłem na ścianie jeszcze jedną fotografię, taką samą jak wcześniejsze. Nie mogłem powstrzymać ciekawości i zapytałem:
— Kto to jest?
— Właśnie zwróciłam uwagę, że się pan przygląda. Sympatyczny, nieprawda? To wielki przyjaciel nas wszystkich. To dyrektor firmy, doktor Mefistofeles.
— Mefistofeles?! — wykrzyknąłem. — To imię coś mi mówi. Czy czasem nie jest znany pod innymi imionami?
— Tak, ma wiele imion…
Przyglądnąłem się uważnie fotografii. Miałem odczucie, że już gdzieś widziałem tę twarz, ale wyglądała nieco inaczej. Nagle doznałem olśnienia. Zakryłem ręką jego krawat, zamieniłem szklankę whisky na widły, wyobraziłem sobie rogi na jego głowie. „Mój Boże! To on! Mefistofeles. Belzebub. Lucyfer. Diabeł!” Starałem się zachować spokój.
— Doprawdy sympatyczny — przytaknąłem — czasem ludzie wyobrażają go sobie mniej sympatycznego, prawda?
Maria da Luz znowu się roześmiała.
— Tak, to dzięki kampanii, którą przeprowadziliśmy całe wieki temu i poskutkowała tak dobrze, że do dzisiaj widać jej efekty. Wszyscy myślą, że on jest straszny i dzięki temu, kiedy naprawdę się pojawia, nikt od niego nie ucieka. Szkoda, że nie może go pan dzisiaj osobiście poznać, bo jest bardzo zajęty.
Tego już było za wiele: biedna Edyta, fundamentaliści religijni, podstępy czyhające na nieprzygotowanych ludzi. Nagle nie wytrzymałem:
— Pani wybaczy, ale nie byłem na to przygotowany. Wydaje mi się, że wszystko, co tu robicie, jest niedopuszczalne. Muszę przyznać, że zawsze bawiły mnie tematy dotyczące pokus i wszystkie przemówienia moralizujące, ale teraz uważam, że nie macie prawa tego robić. Wy chcecie jedynie zepsuć życie ludzi i zepchnąć ich na ścieżkę zła. To, co właśnie zwiedzam, to centrum produkcji zła. Może mieć pani pewność, że jeśli wyjdę stąd żywy, wszystko to opiszę w moim artykule.
— Ach, bardzo proszę się uspokoić, jeszcze pan niczego nie zrozumiał. Pokusa sama w sobie nie jest zła. Nie jest ani zła, ani dobra. Pokusy to sytuacje, które przynosi nam życie, i człowiek sam musi zdecydować, którą drogę obierze. Pokusa to rozdroże na drodze życia. To tak, jakby ktoś szedł jedną drogą, która nagle się rozgałęzia. Może iść na prawo albo na lewo, czuje się jednak skłonny (z różnych przyczyn), aby obrać jedną albo drugą ścieżkę, ku jednej tylko się skłania. Nie jest oczywiste, która droga jest lepsza, człowiek taki czuje się rozdarty — i to jest pokusa. Na takich rozdrożach jedni schodzą ze swej drogi i gubią się, inni podążają drogą, którą naprawdę chcą iść i stają się silniejsi i zdecydowani. To my konstruujemy takie rozdroża, ale za nikogo nie podejmujemy decyzji. Pokusa może zawsze mieć dwa oblicza, zależy od osoby. Niestety, tutaj kończy się nasza władza. Ale proszę zwrócić uwagę, że bez pokus człowieczeństwo byłoby tylko tłumem ludzi niezdecydowanych i infantylnych, którzy nigdy nie byliby w stanie dokonać prawdziwego wyboru i nigdy nie potrafiliby dorosnąć. Dlatego właśnie, jak pan widzi, pokusa nie jest ani dobra, ani zła. Jest tym, czym jest, jest sytuacją, która zmusza do wyboru. To wybory mogą być złe albo dobre. I czasem, jak wiadomo, są to wybory bardzo trudne…
— Proszę mi powiedzieć prawdę — przerwałem jej — czy Bóg ma coś wspólnego z tą firmą?
— Nieprzyjaciel[1]? Vade retrum!Ten nam tylko psuje życie. Ale zrobił coś, czego my nie rozumiemy, a co maksymalnie wykorzystujemy: dał ludziom wolność. Proszę spojrzeć, jeśli chce pan prawdy, podziwiam naszą firmę za to, jak odniosła sukces, ponieważ my prawie nie mamy żadnej władzy. Byłabym wdzięczna, gdyby pan o tym nie pisał, ale prawda jest taka, że świat jest w rękach Nieprzyjaciela. To On go stworzył, to On nim rządzi, a my mamy władzę tylko wtedy, kiedy On nam na to pozwala. Nie wyobraża pan sobie, jak nas drażnią te Jego metody, to przemawianie wprost do sumienia każdego z ludzi i ciągłe nakłanianie do dobrych pragnień, do fascynacji dobrem… Czasem już zdobywamy jakąś osobę, ale wtedy nadchodzi On z tą całą swoją dobrocią i tymi denerwującymi przemówieniami o miłości, o godności każdego stworzenia, o wierności głosowi własnego sumienia, o Jego pragnieniu szczęścia dla wszystkich ludzi. I koniec! Tak właśnie tracimy klienta. Czasem tracimy go w ostatniej chwili, uwierzyłby pan? Na dodatek Nieprzyjaciel stawia warunek, że nikt nie może być kuszony ponad własne siły, co wymaga od nas ogromnego wysiłku.
Jak już pewnie pan zauważył, walka jest nierówna. Wielkim błędem było stworzenie ludzi wolnych, co jak już mówiłam, wiele razy obraca się przeciwko nam!
I mówiąc to, moja przewodniczka wskazała na obrazek, na którym wypisana była czwarta zasada: „W GRUNCIE RZECZY NIE MAMY WŁADZY, ALE NIKT NIE MOŻE SIĘ O TYM DOWIEDZIEĆ!”.
Doktor Mefistofeles
W tym momencie wbiegła zdyszana dziewczyna z teczką w ręce.
— Jak dobrze, że was spotkałam, bo właśnie pan prezydent…
— Klaro, pan prezydent — urwała jej pospiesznie Maria da Luz — jest bardzo zajęty i kazał przekazać, że nie może przyjąć naszego gościa.
— Nie… Tak… To jest, pan prezydent prosił przekazać, że z przyjemnością przyjmie tego pana w swoim gabinecie.
Maria da Luz odwróciła się gwałtownie. Jeszcze usłyszałem, jak mówi zaciskając zęby: „Zawsze to samo!”. Nie zrozumiałem, czym się zezłościła, ale poszedłem. Jeśli tam był, musiałem pójść na całość. Klara zaprowadziła mnie pod drzwi z ciemnego drewna, na których widniała złota tabliczka z prostym napisem: „Prezydent”. Wszedłem. Był tam, we własnej osobie, Lucyfer, taki sam, jakiego poznałem, gdy jeszcze byłem dzieckiem i czytałem pewną straszną książkę; diabeł z widłami i tak dalej. Był stary, siedział przy biurku, na którym walały się kawałki niedojedzonej pizzy i otwarte paczki chipsów. Uśmiechnął się do mnie.
— Chciałem panu podziękować za wizytę. Mam nadzieję, że się panu podobało i że nie może pan zbyt wiele złego o nas powiedzieć. Chciałem także wykorzystać pana obecność, aby rozerwać się troszeczkę, bo tak rzadko przyjmujemy ludzi z zewnątrz! Tkwię tutaj od wieków i zawsze otaczają mnie te same osoby. Na początku, kiedy byłem młody, było to bardzo emocjonujące, teraz wydaje mi się monotonne. Ale to jeszcze nic, najgorsze jest to, że ludzie dzisiaj kpią sobie ze mnie. A jeszcze gorsza od kpiny jest obojętność! Dawniej zapraszano mnie na egzorcyzmy i na czarną magię. Dziś nawet nie wierzą w moje istnienie. I wie pan, co jest straszne? Że istnieję tylko wtedy, kiedy ludzie we mnie wierzą. Pan się zawahał przez kilka chwil, stojąc przed fotografią, ale zaraz później uwierzył pan. Dlatego proszę, aby nie mówił pan o mnie źle w swoim artykule i żeby zlitował się pan nade mną: starym, zmęczonym i zniechęconym. I jeszcze raz bardzo dziękuję za pana wizytę. Nasza asystentka odprowadzi pana do drzwi.
Pożegnałem się i już prawie otwierałem drzwi, kiedy znowu się odezwał:
— Czy mogę pana prosić o jeszcze jedną przysługę? Czy mogę powierzyć panu tylko jeden… sekret? Jeden malutki sekrecik?
— Nie, doktorze Mefistofeles — odpowiedziałem z takim spokojem, że aż sam siebie zaskoczyłem — już dzisiaj poznałem wystarczająco dużo tajemnic. A poza tym, właśnie jest pora obiadowa. Miłego dnia życzę!
Wyszedłem.
Nuno Tovar de Lemos SJ, Książę i praczka, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007


[1] Tak nazywa Boga Screwtape w książce C. S. Lewisa, The Screwtape Letters, która po części posłużyła za inspirację do napisania tego artykułu.



< powrót




Wyślij do:
Nazwisko i imię*:
Adres e-mail*:
Nr telefonu:
Tytuł zapytania*:
Treść*:
  

 

 
 
Konto parafialne
 
 

 

BS Radzyń Podlaski O/Ulan
56 8046 1041 2005 0800 1209 0001

 

 
     

Parafia Św. Andrzeja Boboli w Gąsiorach

Copyright 2007 - Realizacja KreAtoR