Łk 5,1-11
Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił.
Dawno temu, w średniowieczu, pewien człowiek uczynił ślub, że uda się jako pielgrzym do odległego sanktuarium. W tamtych czasach było to w powszechnym zwyczaju.
Po kilku dniach marszu znalazł się na dróżce, która biegła opuszczonym zboczem ogołoconego i spalonego słońcem pagórka. Przy ścieżce otwierały swe szare czeluście liczne kamieniołomy. Mężczyźni wydobywali z nich wielkie odłamy skalne skały, aby obrobić je potem w czworokątne bloki kamienia budowlanego.
Pielgrzym zbliżył się do jednego z tych ludzi. Spojrzał na niego ze współczuciem. Kurz i pot zamazywały mu rysy twarzy, w oczach drażnionych wciąż pyłem skalnym widać było straszliwe zmęczenie. Wydawało się, że jego ręka tworzy całość z ciężkim młotem, który ciągle rytmicznie unosił się i opadał.
– Co robisz? – zapytał pielgrzym.
– Nie widzisz? – odburknął człowiek, nie unosząc nawet głowy. Zabijam się tą harówką.
Pielgrzym nic nie powiedział i powędrował dalej.
Natrafił wkrótce na drugiego kamieniarza. Był on tak samo zmęczony i zakurzony.
– Co robisz? – spytał pielgrzym również i tego człowieka.
– Nie widzisz? Pracuję od rana do nocy, aby zapewnić byt żonie i dzieciom – odpowiedział kamieniarz.
Pielgrzym w milczeniu ruszył dalej. Doszedł prawie aż do szczytu wzgórza. Tam pracował trzeci kamieniarz. Był bardzo zmęczony, tak jak i tamci. On także miał na twarzy warstwę kurzu i potu, ale oczy poranione odpryskami skały były dziwnie pogodne.
– Co robisz? – zapytał pielgrzym.
– Nie widzisz? – odpowiedział człowiek uśmiechając się z dumą. Buduję katedrę! Ręką wskazał na dolinę, gdzie wznosił się wielki kościół z szarego kamienia, ozdobiony kolumnami, łukami i strzelistymi iglicami wież skierowanych ku niebu (por. Bruno Ferrero, 365 krótkich opowiadań dla ducha, s. 42n, Warszawa 2009).