Trudniej zaczęło się robić we wrześniu. Zaczęła się szkoła i to do tego klasa maturalna. Jakub nie mógł się odnaleźć w tej szarej rzeczywistości. Przygotowania do matury, coraz częstsze klasówki i próbna matura stały się wielkimi przeszkodami w utrzymywaniu pełnego klimatu góry Tabor. Jakub był jednak radykalny. Wolał zawalać szkołę niż uszczuplić swój program życia duchowego. Ten ostatni rozrastał się do niepojętych rozmiarów. Do codziennej Mszy św. doszły jeszcze:
- godziny miłosierdzia,
- godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu,
- brewiarz dla księży
- i mnóstwo dodatkowych litanii i modlitw.
Przez te pobożne ćwiczenia tracił też kontakt z ludźmi. Rzucił swoją dziewczynę, bo zabierała mu za dużo czasu. Miał coraz mniej przyjaciół, gdyż i oni stanowili pokusę oderwania od niebiańskich klimatów.
W pewnej chwili musieli interweniować rodzice. Do tej pory z sympatią przyglądali się nawróceniu Jakuba. Początkowo byli bardzo szczęśliwi z tego faktu. Dopiero po zawalonej przez Kubę próbnej maturze, wkroczyli do akcji.
Kuba, musisz wziąć się za naukę i normalnie żyć! - zaczęli go delikatnie upominać.
Reakcja rodziców wywołała w Jakubie eksplozję napięcia, które nosił w sobie od dłuższego już czasu.
To wasze życie jest nienormalne! - odpowiedział zdenerwowany.
Gonicie za sprawami tego świata, zamiast żyć dla Boga i całkowicie mu się oddać.
W takim stanie emocji trudno było o spokojną rozmowę. Rodzice wycofali się z dyskusji, a Jakub dalej wchodził w swój niebiański świat. Jednak dyskusja z rodzicami stała się dzwonkiem alarmowym, że coś idzie w złym kierunku. Był już na marginesie życia i ciągle przeżywał napięcie między tym światem a światem Pana Boga. Chciał przecież dobrze, robił naprawdę święte rzeczy i bez żadnego udawania czy obłudy. Mimo to coraz częściej pojawiało się w nim nerwowe napięcie, zmęczenie i coś w rodzaju duchowego wypalenia. Modlitwy odmawiał bardziej ze strachu niż z miłości. Bał się stracić to niesamowite doświadczenie Boga z pierwszych dni po nawróceniu.
W takim rozbitym stanie ducha trafił znowu na Jasną Górę. Dużo się modlił o zrozumienie wszystkiego.
Przechodząc obok sali papieskiej, usłyszał jakieś śpiewy. Wszedł do środka i od razu zorientował się, że to jakaś kolejna pielgrzymka. Uśmiechnął się, gdy nagle zauważył, że jest to grupa bankowców.
Ci to dopiero mają problemy! - pomyślał sobie.
Cały dzień liczą pieniądze i jeszcze próbują wierzyć.
Uderzyło go mocno to zestawienie:
- bankowcy i modlitwa,
- ludzie od pieniędzy i pielgrzymka na Jasną Górę.
Nagle usłyszał znajome słowa z Ewangelii o Przemienieniu Pańskim. Usiadł więc wygodnie w fotelu i zaczął się przysłuchiwać konferencji opartej na wydarzeniu z góry Tabor.
Panowie, złazimy z góry! - mówił ksiądz.
Złazimy z góry Tabor, bo trzeba jeszcze dużo zrobić dla Jezusa na tym świecie.
Wiem, że wam jest tu dobrze i że mogliście odkryć wspaniałą prawdę o Nim, ale On bardzo was potrzebuję na ziemi.
Przemienieni, zejdźcie teraz z tej góry i wejdźcie w swoje zajęcia z Jezusem w sercu.
Te słowa zrobiły na Jakubie wielkie wrażenie. Czuł, że dopiero teraz dopełnił swoje nawrócenie. Tamto było jedynie wstępem do tego, co stało się w tej właśnie chwili. Zbiegał więc jak na skrzydłach z Jasnej Góry i wołał do siebie z radością:
Panowie, złazimy z góry!
Jezus wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych – osobno – na górę wysoką.
Tak o tym wydarzeniu napisał ewangelista. Coś z tego przeżywamy i my. Chociażby wtedy, kiedy ze szczerym sercem stajemy przed Bogiem na modlitwie.
Pomyśl ile razy zabierał Cię Pan, abyś w ciszy – na osobności – stanął przed Nim. Po to by Cię przemieniać… Byś stawał się inny, lepszy…
A Ty - kim jesteś?
Tym, który szuka Boga i wewnętrznego ładu? Tym, który znalazł? Tym, który już przestał szukać…?
Kim jesteś?
Do Królestwa Bożego, do nieba - prowadzi droga przemienienia. Każde spotkanie z Panem – i to przyjemne, w świetle Góry Tabor i to w ciemności Golgoty - sprawia, że stajemy się inni. Każda dobra modlitwa… Każda porządnie przeżyta Msza św. … Każda dobra spowiedź… Każdy wysiłek by odeprzeć pokusę do zła… To wszystko nas przemienia…
By potem, kiedy zejdziemy na ziemię… Do swoich codziennych spraw… Do swojego życia… By wtedy stawać się świadkami Boga.
Cały problem w tym, że ta przemiana w nas – niestety – ale często następuje w odwrotnym kierunku:
- zamiast dobra jest w nas coraz więcej zła;
- zamiast prawdy – fałsz i zakłamanie;
- zamiast miłości – egoizm i nienawiść…
Spróbujmy podjąć trud pracy nas sobą. By Bóg Ojciec mógł o każdym z nas powiedzieć jak w dzisiejszej Ewangelii:
To jest mój syn umiłowany.