Diabeł zawsze będzie chciał człowieka prowadzić do takiej postawy.
Taka postawa jest niedojrzała i nieodpowiedzialna.
To najprostsza droga by przegrać swoje życie i swoją wieczność.
Na wyspach Polinezji chłopcy, w odpowiednim wieku, poddawani są próbie dojrzałości.
Cała wspólnota wioski bierze udział w uroczystym ceremoniale, który polega na pokryciu ciała chłopca trudno zmywalnymi barwnikami.
Po odpowiednich śpiewach, tańcach i pouczeniach kandydat na dorosłego otrzymuje do ręki nóż, po czym jest wysyłany do dżungli, gdzie musi przebywać samodzielnie aż do czasu zniknięcia barwnika z jego skóry.
Jeżeli w tym czasie nie umrze z głodu, obroni się przed dzikimi zwierzętami, nie zabłądzi, w odpowiednim czasie powróci do osady - da dowód dojrzałości i zostanie przyjęty do świata dorosłych.
W każdej dziedzinie życia człowiek ma obowiązek dorastać do dojrzałych odpowiedzi.
Uczymy się i dojrzewamy w naszym myśleniu o sobie, o świecie, o pochodzeniu dobra, traktowaniu innych, otrzymywaniu środków niezbędnych do życia, oczekiwaniu na zrozumienie, poszukiwaniu miłości i sensu życia.
Z pewnością wzrasta też i dąży do dojrzałości nasza wiara.
Aby wejść do nieba potrzeba wiele dojrzałości i samozaparcia.
Przekonują nas o tym słowa z dzisiejszej Ewangelii:
Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli.
Cały problem jest w tym, że my, ludzie, nie lubimy ciasnych drzwi.
Nie lubimy ograniczeń, trudu, wyrzeczeń, poświęcenia się, zrzekania się własnego „ja", uległości, posłuszeństwa.
Wolimy bardziej wygody niż braki.
Uleganie namiętnościom niż uczciwość.
Z tego powodu jedni ludzie od Kościoła odchodzą, a inni do niego przychodzą.
Pośród tysięcy ludzi, którzy w każdym roku stają się katolikami z własnego wyboru, są: prawnicy, lekarze, profesorowie, pisarze, gwiazdy sportu, estrady i filmu.
Nie można powiedzieć, że to są niemądrzy czy naiwni ludzie.
Dlaczego wstępują do Kościoła?
Powodów jest wiele.
Czynią tak, ponieważ chcą być pewni tego co robią i w co wierzą.
Czynią tak, ponieważ chcą należeć do tego Kościoła, który założył i ustanowił Chrystus.
Czynią tak, ponieważ imponuje im wiara i życie ludzi Kościoła, chociażby takich jak Matka Teresa z Kalkuty, papież Jan Paweł II, kardynał Wyszyński, ksiądz Jerzy Popiełuszko i wielu, wielu innych.
Przystępują do Kościoła, ponieważ chcą rzeczywiście i prawdziwie przyjąć Chrystusa w Komunii św., oczyszczać swoje serce z grzechów w sakramencie pokuty, uczestniczyć w przepięknej i wzniosłej liturgii Kościoła.
A dlaczego niektórzy katolicy odchodzą od Kościoła?
Bardzo często czynią tak z powodu pychy.
Przedkładają swoje własne opinie i poglądy ponad te prawdy, które głosi Kościół.
Ja wiem lepiej – co mi tam jakiś ksiądz będzie mówił jak żyć.
Inni odchodzą od Kościoła dlatego, że ich życie moralne nie zgadza się z nauką Kościoła.
Często powodem tego jest skomplikowane życie małżeńskie, rozwody, nielegalne związki.
Jeszcze inni odchodzą od Kościoła z powodu różnorakich uprzedzeń, słabej wiedzy religijnej.
Tacy ludzie nie wiedzą, co to znaczy być naprawdę katolikiem.
Wielu ludzi odchodzi od Kościoła z powodu zwykłej obojętności, niedbalstwa, lenistwa...
Wielu „letnich" katolików nie potrafi Chrystusowi dosłownie „nic" ofiarować.
Myślą, że niebo osiągną za darmo.
Niestety, nic nie otrzymujemy w naszym życiu za darmo.
Popatrzmy chociażby na sportowców, naukowców, ludzi biznesu.
Ile wkładają oni trudu, treningu, pracy, wysiłku, aby osiągnąć sukces w postaci medalu, odkrycia jakiegoś wynalazku, powodzenia czy uznania.
A przecież są to tylko sprawy i rzeczy ziemskie.
Wszystko to: medale, odznaczenia, uznanie, sławę trzeba będzie zostawić tu na ziemi w chwili śmierci i stanąć przed Bogiem.
Aby w chwili naszego spotkania z Chrystusem w godzinie naszej śmierci nie usłyszeć pełnych smutku i wyrzutu słów: „Nie wiem, skąd jesteście", należy zrewidować swoje życie dzisiaj, teraz.
Co jesteśmy dla Chrystusa gotowi poświęcić w naszym życiu i co dla Niego poświęcamy?
Pamiętajmy, że do nieba wchodzi się przez ciasne drzwi trudu, pracy, poświęcenia, modlitwy, pełnienia dobrych czynów.
Trzeba walki, wysiłku, trudu, aby pogłębiać swoją wiarę, aby lepiej się modlić, zachowywać przykazania, miłować bliźnich a nawet nieprzyjaciół, wspierać poprzez dobre czyny tych, którzy potrzebują naszej pomocy.
Jeżeli nas na to nie stać, to wiedzmy, że Bóg na siłę nikogo z nas nie będzie do nieba wciągał.
Tak jak bowiem słusznie powiedział św. Augustyn
Bóg stworzył nas bez naszej pomocy, ale bez naszej pomocy nas nie zbawi.
Wierność Bogu kosztuje.
Wymaga pewnego wysiłku:
- uklęknąć rano do szczerej i spontanicznej modlitwy, gdy człowiek się śpieszy;
- powstrzymać się przed przekleństwem i ugryźć się w język, by kogoś nie obmówić;
- pójść na wcześniejszą Mszę świętą, gdy spodziewamy się później gości;
- uznać opinię matki, ojca czy szefa, choć nasza wydaje się rozsądniejsza;
- nie dać się ponieść mściwości, być koleżeńskim;
- uznać władzę Jezusa w dziedzinie czystości, wierności osobom i obowiązkom;
- nie dać się zbić z tropu, gdy są uśmieszki z powodu uczciwości w transakcjach czy niepicia alkoholu.
Słowem, być wiernym na co dzień mimo ironii i naśmiewania się z wartości moralnych, to jest wchodzenie przez ciasne drzwi i na wąską drogę.
Niekiedy jest to nawet bohaterstwo.
Takie chrześcijaństwo jest autentyczne, a nie z tradycji i przyzwyczajenia.
Wierność Bogu kosztuje.