Byłem pod wrażeniem rozmowy z małżeństwem, które przyjęło taką zasadę wzajemnych stosunków: nie oczekujemy od siebie niczego. To nie znaczy, że nie mamy wobec siebie żadnych nadziei i tak dalej, tylko że nie oczekujemy w sensie że musi ten człowiek zrobić to i to, że spodziewam się po nim jakichś prezentów, miłych gestów, jakichś zachowań z jego strony i one muszą nastąpić. I powiedzieli, że ta zasada pomaga im cieszyć się jak dzieci każdym darem, każdą niespodzianką, ponieważ to właśnie jest zaskoczenie dla nich. Jakby niespodzianka każdego dnia - każdy gest, dobro, każda czułość, prezent.
To jest szalenie ważne, żebyśmy nie mieli postawy, jak to się mówi - roszczeniowej; żebyśmy nie oczekiwali od innych, że wypełnią nasze pragnienia, że wypełnią to, czego my chcemy.
Dajmy wolność innym ludziom, starajmy się pracować nad bezinteresownością wobec nich, ale przede wszystkim nad tym, żeby nasze pragnienia nie były tak mocno, intensywnie zwrócone ku nim w oczekiwaniu, że będą przez nich spełniane.
Chętnie podrapiemy kogoś po plecach (to takie przyjemne), jeśli ten ktoś nas podrapie (wcześniej czy później). Rzymianie mieli na tę zasadę swoje określenie: daję, abyś i ty mi dał.
Prawda jest jednak taka, że takie dawanie to nie jest żaden dar tylko handel. Nie ma tu pieniędzy, bo to handel wymienny, ale istota pozostaje - dam ci coś, jeśli zapłacisz.
Ewangelia uczy nas czegoś innego.
Można dawać, nie spodziewając się zapłaty, rewanżu, korzyści. Tak po prostu dawać - w sposób czysty i bezinteresowny.
Ewangelia dzisiejsza zapewnia, że jest to źródłem szczęścia. Potwierdza to inny fragment Biblii, który przytacza słowa Jezusa: "Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu." (Dz 20,35b)