Mówią niektórzy: wszystko co mam, sam zdobyłem.
Nic nikomu nie zawdzięczam.
Jakże bardzo się mylą.
Zapominają o ciężarze ciąży znoszonym przez ich matki.
O zmęczeniu ojców.
O tych, którzy walczyli o niepodległość Polski byśmy mogli teraz żyć.
I tych, którzy obdarzyli nas uwagą, którzy nas kochali, którzy wspierali nas radą.
Wdzięczność jest postawą szlachetną i wielkoduszną.
Wymaga pewnej pokory – to znaczy uznania, że od wielu ludzi się zależy.
Że przez wiele osób zostało się obdarzonym.
Że - po prostu - wielu ludziom dużo się zawdzięcza.
Wymaga przyznania, że żaden rewanż nie wyrówna rachunku i że z długiem wdzięczności pozostanie się na zawsze.
Trędowaty z dzisiejszej Ewangelii przybiega do Pana Jezusa, został uzdrowiony i głośno dziękuje Mu za to.
No właśnie – dziękuję Jezusowi głośno.
Chciałbym zaproponować wam zrobienie sobie głośnej modlitwy.
Żeby raz na jakiś czas zdobyć się na nietypową modlitwę w samotności.
Właśnie w samotności, nie z innymi, tylko będąc w cztery oczy z Panem Bogiem przez pół godziny (ale to z zegarkiem w ręku, nie przerwać tego, choćby nam się już skończyły tematy) głośno mówić o tym, co ja czuję wobec Niego.
Głośno mówić o swoich nadziejach, pragnieniach, a także o swoich lękach.
Głośno, żeby samemu to usłyszeć.
Problem z naszą modlitwą polega na tym, że często my samych siebie nie słyszymy.
Że my nie wiemy o co nam chodzi.
Że nie potrafimy się wsłuchać we własne serce, we własne lęki.
Nie umiemy nazwać - głośno przed sobą, tak żeby to do nas dotarło - naszych pragnień, marzeń.
Ten rodzaj modlitwy głośnej ma pomóc, żebyśmy słysząc sami siebie zaczęli wierzyć, że Bóg też nas słyszy i że traktuje poważnie to wszystko, co w nas jest.
I na koniec jeszcze jedna historia.
Było jak w bajce, ale zdarzyło się naprawdę.
Matka miała 4 dzieci.
2córki i 2 synów.
Wychowywała je samotnie, bo mąż zginął krótko po urodzeniu czwartego dziecka.
Kochała je bardzo.
Poświęciła dla nich cały czas, wszystkie siły.
Wyglądało, że one też bardzo ją kochają.
Troje dzieci było bardzo udanych.
Czwarte, najmłodszy syn, był od początku sprawcą wielu kłopotów.
Otarł się nawet o więzienie.
Dzieci dorosły, usamodzielniły się, założyły rodziny.
Troje starszych zdobyło wykształcenie, znalazły dobrą pracę.
Z czwartym nadal były problemy.
Co chwilę był bezrobotnym.
Podobno zdarzało mu się kraść.
Żył na „kocią łapę” z podobną do siebie dziewczyną.
Znajomi mówili, że pije na umór.
Ktoś nawet twierdził, że zażywa narkotyki...
Przyszedł czas, że silny organizm mamy nie wytrzymał.
Rozchorowała się bardzo poważnie.
Nie była w stanie sama o siebie zadbać.
Nie mogła dalej mieszkać samotnie w ich dawnym mieszkaniu.
Ktoś musiał się nią zaopiekować.
Zamieszkać z nią lub zabrać do siebie.
Najstarsza córka nie mogła, bo jej dzieci mają nerwicę.
Druga w kolejności córka właśnie zaczynała budowę domu, co pochłaniało cały czas i pieniądze.
Nie byłaby wstanie zajmować się mamą.
Starszy z synów właśnie wyjeżdżał na zagraniczny kontrakt.
Najmłodszemu nawet nikt nie proponował.
Ale sam się zorientował.
Zaopiekował się mamą.
Mieszkała z nim aż do śmierci.
Płakała tylko, że inne dzieci jej niemal nie odwiedzały...
Nawet sam Bóg doświadcza zdziwienia, że ludzie, którzy powinni Mu być wdzięczni, traktują Jego dary jak coś należnego.
Nawet sam Bóg doświadcza, że ci, na których najbardziej liczy, zawodzą.
Pan Jezus uzdrowił 10 trędowatych.
Podziękować wrócił jeden.
Mnie też wiele razy uzdrawia.
Jestem w grupie tych dziewięciu czy...?
No właśnie – jak to ze mną będzie?