O nie, z pewnością będzie czekać na ciebie - odpowiedział Michał.
Gdy byliśmy na miejscu, zobaczyłem światło w jednym oknie.
To było okno twojego pokoju.
Dokładnie pamiętam ciebie, czekającą na mnie we drzwiach domu; otwarłaś szeroko swoje ramiona i mocno mnie przycisnęłaś.
Poczułem się wtedy bezpieczny, znalazłem w tym uścisku ukojenie bólu.
Następnie podałaś mi gorącą zupę, która czekała na mnie na rozpalonym piecu.
Po kolacji zaprowadziłaś mnie do pokoju dla mnie przygotowanego.
Razem ze mną modliłaś się.
A potem siedziałaś przy mnie, aż usnąłem.
Dlaczego wspominam te wydarzenia?
Prawdopodobnie, w niedługim czasie, Bóg zawoła cię do swego domu.
Chcę ci powiedzieć, żebyś nie lękała się tej nieznanej podróży, oraz ciemnego posłańca śmierci.
Bogu możemy ufać.
Możesz być pewna, że Bóg zrobi dla ciebie to, co ty zrobiłaś dla mnie wiele lat temu.
Na końcu swej drogi znajdziesz miłość i otwarte ramiona.
Bóg otoczy cię swoją opieką.
Ja zaś będę pamiętał i modlił się za ciebie.
Kiedyś ja również odbędę taką samą podróż, a u jej kresu ty będziesz czekać na mnie, aby mnie przywitać w drzwiach Bożego domu.
Me życie jest cieniem, me życie jest chwilką,
Co ciągle ucieka i ginie.
By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko,
Ten dzień dzisiejszy jedynie. (...)
Ach, skończy się wkrótce to moje wygnanie,
Wiecznego blask zalśni mi słońca.
I śpiewać Ci będę na wieki, o Panie,
To «dzisiaj» bez kresu i końca.
To słowa modlitwy świętej Tereski od Dzieciątka Jezus.
Doktora Kościoła.
Umierając, miała niespełna 25 lat i doświadczyła życia chwilą, która ciągle ucieka i ginie.
Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie – pisał Ernest Hemingway.
Te słowa są wielką prawdą.
Tak trudno w nie uwierzyć.
Jeszcze nie tak dawno ten ktoś był obok nas.
Dzielił radości i smutki, obawy i nadzieje.
Dzisiaj już go nie ma.
Odszedł na „drugi brzeg".
Zostaliśmy pomniejszeni o jedną obecność.
Pozostały wspomnienia, tęsknota, bezradność i niejednokrotnie łzy.
Zostało pytanie stare jak świat, które przychodzi w takich chwilach:
Dlaczego śmierć znów przyszła tak szybko?
Są takie przeżycia, o których człowiek nie powinien mówić słowami.
Odczuwa się je tylko sercem, przeżywa je w swoim myśleniu, w swojej duszy.
Tak jest i dzisiaj, kiedy wspominając Wszystkich Wiernych Zmarłych stajemy przed majestatem śmierci.
Słyszałem takie słowa pożegnania na jednym z pogrzebów:
Niebo jest po to, aby nie było już więcej rozstań...
Niebo jest po to, aby nie było już więcej rozstań...
Niemodne są dziś pewne słowa.
Ludzie się ich boją.
I chyba dlatego ich unikają.
Do takich słów należy, między innymi, słowo - „piekło”.
Pojawia się i dziś w potocznej mowie to słowo, ale już w innym, nie teologicznym znaczeniu.
Otóż życie ziemskie, wyjątkowo tragiczne, niemal beznadziejne, określa się mianem piekła - piekło na ziemi.
Zaś do słów, których człowiek zawsze się bał,
należy słowo - siejące zgrozę i strach - „śmierć”.
Jak patrzył na śmierć Jezus Chrystus?
Jezus z jednej strony patrzył tak jak każdy człowiek.
Pamiętamy tę scenę,
gdy Chrystus przyszedł do swego zmarłego przyjaciela, Łazarza:
Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona (Maria, siostra Łazarza) i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się głęboko, rozrzewnił i (...) zapłakał. A Żydzi rzekli: <<Oto, jak go miłował>>„.
Te łzy i szczery żal po stracie przyjaciela, czynią Jezusa jeszcze bliższym nam, bojącym się śmierci.
Albo ta scena z Ogrodu Oliwnego, pełna ludzkiego strachu, gdzie Jezus mówi:
„Smutna jest mija dusza aż do śmierci”.
Jednak spojrzenie Jezusa na śmierć było jednocześnie inne, więcej niż ludzkie.
Bo będąc człowiekiem BYŁ TAKŻE BOGIEM !
Był Synem Bożym i naszym Odkupicielem.
I w Ewangelii, zwłaszcza w mowie eucharystycznej, (w 6 rozdziale Ewangelii św. Jana), uczy nas, że życie nasze wprawdzie zmienia się, ale się nie kończy.
A prefacja mszalna mówi:
„Choć zasmuca nas nieunikniona konieczność śmierci, znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności. Albowiem życie Twoich wiernych o Panie, zmienia się, ale się nie kończy: gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie”.
Ile w tych słowach kryje się nadziei?
25 kwietnia 1975 roku, mając zaledwie 21 lat, odeszła do wieczności młoda Sandomierzanka, Anna Pietrzykowska. Było ich czworo rodzeństwa. Zostało dwoje. W 1966 roku, w tym samym szpitalu, co ona, umierał jej brat, równie młodo. Choroba w obu przypadkach miała ten sam przebieg. W ostatnim roku przed śmiercią Anna często przebywała w szpitalu, właściwie to tak na przemian, kilkanaście a niekiedy nawet zaledwie kilka dni w domu i znowu w szpitalu - w Lublinie.
Ze szpitala szły za nią słowa uznania. Łatwiej podobno cierpieć, gdy się innym pomaga, służy; ona tak właśnie robiła.
Kilka razy była u niej odprawiana Msza św. Bardzo się nią cieszyła. Raz wzięła udział w jubileuszowym nabożeństwie, sprawowanym dla chorych w bazylice katedralnej.
Jakże była tym uradowana. Kapłan przynosił jej Komunię św.
A w dniu swojej śmierci, kiedy poczuła się gorzej, poprosiła o namaszczenie. Sakrament chorych przyjęła z żywą wiarą, bez żadnych zahamowań. Nie było w tym nic z ostentacji, po prostu wierzyła.
Dziś modląc się szczególnie za naszych bliskich zmarłych, o wieczne zbawienie dla nich, pamiętajmy i o nas samych.
Bo każdy z nas musi kiedyś umrzeć. Nie wiemy kiedy, nie wiemy gdzie.
Może będzie to śmierć nagła, a może poprzedzona czasem oczekiwania.
Dlatego módlmy się o dobrą i szczęśliwą śmierć.
I pamiętajmy.
Raz się żyje i raz się tylko umiera.
Ale właśnie dlatego, „że raz się żyje” - nie wolno nam życia tu na ziemi zmarnować, nie wolno nam zmarnować wieczności.