Po kilku minutach narady z oficerami, pułkownik zwrócił się do oskarżonego:
Poprzednio wiele razy byłeś karany za swoje pijaństwo, tym razem postanowiłem wymazać twoje przeszłe przestępstwa i wybaczyć ci.
Jesteś wolny.
Winowajca jakby nie dowierzał słowom pułkownika.
Ukrył swoją twarz w dłoniach i ciężkim krokiem opuścił salę.
Od tego momentu stał się zupełnie innym człowiekiem.
Nie tylko przestał pić, ale również był jednym z najlepszych i najbardziej zaufanych żołnierzy.
Zdobywał też stopniowo coraz wyższą rangę.
Historia ta dobrze wprowadza nas w ducha dzisiejszej Ewangelii.
Podobnie bowiem jak ten żołnierz stał się zupełnie innym człowiekiem w chwili, kiedy zostały mu przebaczone jego przeszłe przestępstwa, tak również Zacheusz stał się innym człowiekiem, w chwili kiedy Chrystus wybaczył mu jego grzechy.
Pełne przebaczenia i miłości podejście Chrystusa spowodowało, że ten człowiek zmienił się w jednym momencie.
Zszedł z tego swego drzewa.
Porzucił swój grzech.
Nawrócił się.
W czasie wieczerzy upadł do stóp Jezusa i powiedział:
Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie.
Pomówmy dziś o nawróceniu.
Od czego zaczynać nawrócenie?
Myślę, że najpierw musimy znaleźć czas dla Boga.
Znaleźć czas, by się zastanowić nad sobą nad swoim życiem…
Nie żałować tego czasu dla Boga.
Jest taka historia jak to w Indiach pewien Hindus zaangażowany w pracy społecznej pyta swego przyjaciela:
Gdybyś miał dwa domy, co byś uczynił?
Jeden zachowałbym dla siebie, a drugi oddałbym ubogim.
A gdybyś miał dwie krowy, co byś z nimi uczynił? - pyta dalej swego przyjaciela.
Odpowiedź identyczna:
Jedna byłaby dla mnie, a drugą oddałbym biednym.
A gdybyś miał dwie kury? - pada trzecie pytanie.
Obie zachowałbym dla siebie - odpowiada zapytany.
A dlaczego?
Bo rzeczywiście mam dwie kury.
My jesteśmy mniej lub bardziej podobni do tego Hindusa z dwiema kurami, a jakże nam daleko do Zacheusza oddającego połowę swego majątku.
Zawsze mamy w ciągu dnia 10 czy 15 godzin, ale ani 1 godziny nie poświęcamy Bogu.
Jeśli już to tylko takie ochłapy w postaci pośpiesznego pacierza, w biegu…
A gdyby zacząć od porządnej modlitwy rano i wieczorem.
Od częstej spowiedzi i Komunii św.
Od solidnego codziennego rachunku sumienia…
Nie żałować na to czasu i wysiłku.
Nasuwa mi się tu przykra uwaga.
My kapłani wciąż obserwujemy taką przykrą zasadę przed każdymi świętami.
Pomimo, że są wcześniej rekolekcje, są księża zapraszani ze spowiedzią i każdy ma okazję spokojnie się wyspowiadać – to przed samymi świętami są tasiemcowe kolejki.
Czy naprawdę nie mamy wcześniej czasu, czy tak naprawdę nam nie zależy?
Spokojna i porządna spowiedź nie jest dla nas ważna.
Szkoda nam na to czasu i zwlekamy na ostatnią chwilę.
Bo są przecież inne ważniejsze sprawy…
A gdyby tak wprowadzić zasadę, że każdy, kto przystąpi do spowiedzi najpóźniej na 2 tygodnie przed świętami otrzyma np. zgrzewkę piwa.
Myślę, że kolejki by zniknęły.
Wtedy znaleźlibyśmy czas.
Aby się nawrócić trzeba jeszcze chcieć nawrócenia.
Widzieć u siebie konieczność nawrócenia się.
Przypomina mi się pewna anegdota.
Super pobożna starsza pani w Ameryce, w kraju nieograniczonych możliwości, uważała, że tylko ona i jej służąca mogą się zbawić.
Tylko ona i jej służąca będą w raju.
Pewnego dnia zjawił się u niej reporter miejscowego dziennika i próbując wysondować jej religijność, postawił pytanie:
Czy rzeczywiście sądzi pani - jak powszechnie się tutaj uważa - że do nieba nikt nie wejdzie, oprócz pani i pańskiej służącej?
Kobieta zamyśliła się głęboko, a po chwili odpowiedziała:
Wie pan, co do służącej... to wcale nie jestem taka pewna.
A jak to jest u mnie?
Czy widzę zło u innych a nie u siebie?
A może warto by zapytać się, co Bogu się w moim życiu nie podoba?
Co Bóg chciałby, abym ja zmienił?
Jakie jest to drzewo, z jakiego muszę koniecznie zejść by Jezus mógł zamieszkać w moim domu, w moim sercu?
I nie czekać z tym do rekolekcji, do nadarzającej się okazji…
Ale zacząć od razu, jeszcze dzisiaj…