Takie jest nasze adwentowe oczekiwanie na Boże Narodzenie. Właściwie wszystko jest wiadomo. Wiemy kiedy jest pierwsza niedziela Adwentu, a kiedy trzecia. Ustalona jest pora rozpoczęcia wieczerzy wigilijnej i pasterki. Pamiętamy dobrze zapach choinki i smak karpia i makowca, a melodie kolęd wciskane są w nasze uszy dużo wcześniej, nim zaśpiewamy je w kościele, w sklepach i na bazarach. To oczekiwanie jest pełne pogodnego nastroju, a że też jest uregulowane, to już specjalnie nas nie podnieca, chyba że jeszcze nasze dzieci, które nie wszystko wiedzą. Większość z nich nie wie, co znajdzie pod choinką.
Oczekiwanie na świąteczne dni nie jest jednak jedynym rodzajem oczekiwania. Adwent przygotowuje nas bowiem nie tylko do obchodów kolejnej rocznicy pierwszego przyjścia Chrystusa, ale bardziej na powtórne przyjście Pana na sąd nad światem, na ostateczną rozprawę ze złem i na zwycięstwo dobra, sprawiedliwości i miłości.
Kto da się namówić do myślenia o tym przyjściu, zazna zupełnie innego smaku oczekiwania. Stanie się ono o wiele bardziej odczuwalne, i potrzebny będzie do niego taki rodzaj cierpliwości, który nie pozwoli na gnuśne zrywanie kartek z kalendarza, lecz pobudzi do wielkiej aktywności.
Oczekiwanie na powtórne przyjście Chrystusa jest oczekiwaniem nieuregulowanym i obfituje w wiele niespodzianek.
Cierpliwość tutaj musi być dużo większa i ciągle musi być umacniana, bo ciągle zagrożona jest niepokojem i różnymi obawami. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już blisko (Jk 5,8).
Jest wiele przyczyn które wystawiają naszą cierpliwość na próbę.
Przede wszystkim brak jest kalendarza powtórnego przyjścia. Określenie "blisko" jest względne. Z naszego punktu widzenia to "blisko" trwa już dwa tysiące lat. Nie wiemy też jak to będzie. Podejrzewamy, że powtórne przyjście Chrystusa poprzedzi wielka katastrofa. Mamy podstawy, by tak sądzić, bo choć scenariusze końca świata w Biblii są bardzo mgliste, to nie pozostawiają pod tym względem wątpliwości. Powstanie bowiem naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będzie głód i zaraza, a miejscami trzęsienia ziemi. Lecz to wszystko jest dopiero początkiem boleści (Mt 24,7-8). To ta niepewność jest taka podniecająca i sprawia, że oczekiwanie nabiera bardzo zdecydowanie smaku gorzkiego i towarzyszą mu odgłosy zbliżającej się burzy.
Powinniśmy znać smak i atmosferę tego oczekiwania. Wszyscy boimy się aktów terrorystycznych właśnie dlatego, że nie wiadomo, gdzie i kiedy nastąpią i trudno przewidzieć jak daleko może posunąć się ludzka nienawiść. Kiedy fanatyczni samobójcy i mordercy poprowadzili samoloty pełne ludzi na najwyższe wieżowce w Nowym Jorku, świat struchlał ze zgrozy. Nikt nie przypuszczał, że będzie aż tak strasznie, nikt nie przypuszczał, że ludzie mogą posunąć się aż tak daleko.
I tu potwierdza się powiedzenie: "Omnis comparatio claudicat - wszelkie porównanie kuleje". Zamachy terrorystyczne oddają w pewnym stopniu grozę dnia ostatecznego. Ale porównywane ze sobą "personae dramatis" różnią się od siebie zdecydowanie. Bóg nie jest na pewno terrorystą.
Okropności towarzyszące dogorywaniu świata nie będą jego dziełem, to "ludzie ludziom zgotowali ten los". Choć nie znamy ani dnia, ani godziny, to przecież nie wszystko na tym sądzie jest tajne. "Judex ergo cum sedebit, nil inultum remanebit... Kiedy Sędzia więc zasiędzie, wszystko tajne jawnym będzie..."
Znamy przede wszystkim Sędziego. Sędzią jest Oskarżony, który dla naszego zbawienia, został przez ludzi skazany na okrutną śmierć. Ten Sędzia skazuje na życie, na życie wieczne... Jego nie musimy się obawiać. To Sędzia, który nie rozróżnia między sprawiedliwością a miłosierdziem...
Mamy się jednak czego obawiać. Siebie! Siebie nie jesteśmy pewni. Nie wiemy, czy wybierzemy życie wśród błogosławionych, czy potępionych...
I dlatego nasze oczekiwanie jest pełne lęku, a nasza cierpliwość musi mieć kształt czuwania i dlatego trzeba ciągle umacniać nasze serca nadzieją pokładaną w miłosierdziu Boga i bojaźnią Pańską, aby nie zamknąć się przed Bożym miłosierdziem.