Niedawno spotkałem człowieka, mającego rodzinę i bardzo dobrą pracę. Doszedł jednak do wniosku, że obowiązki zabierają mu zbyt dużo czasu i cierpi na tym zarówno jego relacja z bliskimi, jak i z Panem Bogiem.
Mimo tego, że chciano go za wszelką cenę zatrzymać, zrezygnował z pracy – nie mając zapewnionego żadnego innego źródła utrzymania, nie wiedząc, co będzie dalej.
Za niedługo otrzymał ofertę pracy – o wiele lepszej i mniej czasochłonnej.
Zastanawiam się, kogo z nas, uważających się za głęboko wierzących, stać by było na taki krok?
Najczęściej bowiem mówiąc o naszej wierze, jednocześnie się asekurujemy, zostawiamy sobie takie, czy inne „furtki”, nigdy tak naprawdę nie robiąc tego kroku „w przepaść” gdzie nie pozostaje już nic innego niż tylko działanie Pana Boga.
I nie chodzi mi o to, by komukolwiek wykazywać brak wiary, bo ją mamy – tylko jeszcze tak naprawdę bardzo słabą.
Dlatego trzeba, zarówno mnie jak i Tobie, każdego dnia prosić Boga, tak jak ów ojciec: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu”.